Mam coś takiego że jak stoję w kolejce w mięsnym to kombinuję co upichcić.
Wczoraj kupowałem łopatkę na pieczyste, a oczy mnie poniosły na wątróbkę, w głowie zaszumiało i dalej poszło gładko: wątróbka, boczek surowy i podgardle, wiadomo będzie pasztet.
Już kilkakrotnie udało mi się upiec niezły pasztet (lubię bawić się grą słów).Tym razem poszperałem na ulubionym -forum- i podparłem się przepisem na pasztet „Wieprzowy Pokemon”
Kolejna moja bolączka to, to ze nie trzymam się ściśle przepisów, jadę raczej na oko i cały czas próbuje. Więc włoszczyzna do gara z pokrojonym mięsem, pieprz , ziele i listek,( uwaga: przyprawy dodaję po zdjęciu szumowiny), nieopacznie posoliłem wodę w której to gotowałem. Po wyjęciu i ostudzeniu przemieliłem z kilkoma namoczonymi bułkami. Dodałem czosnek , mieszając i próbując dodawałem sól, gałkę i pieprz. Jak już miało wymagany smak dodałem pięć rozbełtanych jaj. Na koniec wlałem trzy szklanki rosołu z gotowania mięsa. A woda była osolona!
Piekarnik mam taki lipny, stary gazowy z lat 80-tych, muszę cały czas regulować temperaturę, no to do środka - 180 C°\90min. O czasie wyjmuję i oczywiście nic mnie nie powstrzyma od ukrojenia….. o żesz ty….. przesolone!!!!!!!!!!!
Jak to dobrze ze jak przez noc wystygł i odpoczął to się wszystko unormowało i dzisiaj jest super.
Zdaję sobie sprawę że w dobrze zmielonym i przyprawionym pasztecie można wszystko ukryć słabsze jakościowo albo wręcz nieświeże mięso. Można Go wypełnić jakąś masą, żeby nie mięsem, mamy w tym doświadczenie, prawda? Ja jednak bardzo lubię pasztet i jak mi się gdziekolwiek trafi to próbuję, ale podchodzę do tego z wielką ostrożnością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz