wtorek, 6 września 2011

炒锅 – Jak wok to tylko oryginał

W latach 90-tych, kiedy to jeździło się do Turcji, nie tylko w celach turystycznych, kolega mój latał do Chin. Postanowiłem wykorzystać okazję i zaopatrzyć się w najbardziej chińskie naczynie.

  W woka.
















Ale nie chciałem takiego jakie są teraz, bo w tamtych latach nie było żadnych,  z cieniutkiej blaszki, często jeszcze pokryte jakąś chemią która odchodzi z czasem płatami. Nie chciałem też takiego produktu, jaki klepią z byle czego i byle jak żeby tylko turysta mógł sobie kupić pamiątkę z Chin. - idź, powiedziałem koledze, gdzieś daleko od centrum, nawet na przedmieścia, wyszukaj takiego zwykłego małego sklepu ze wszystkim, i tam , gdzieś w ciemnym rogu tego sklepu na ziemi za skrzynkami jak będzie leżał wok, to ja taki chcę. I przyleciał prawdziwy chiński wok, surowy, świeżo wykuty jeszcze nie zahartowany, kosztował całe 3 (trzy) zł. Mam kilka gadżetów w kuchni które szczególnie lubię,
On jest jednym z nich.
      Pesto robię klasycznie, bazylia, orzeszki piniowe, oliwa, parmezan. W takim pesto maceruję, (nie jestem pewien że to co robię to jest macerowanie, ale jak to profesjonalnie brzmi :-) ), pokrojone w dużą kostkę piersi indyka lub kurczaka, zazwyczaj wystarcza kilka godzin. Na patelni (lubię to robić w woku) przysmażam wędzony boczek, robiłem to danie kiedyś z samego fileta, ale wydawało się ze czegoś brakuje. Wszystko było ok. ale jakieś takie bez wyrazu. Razu pewnego :-) (jak ja to lubię), trafiłem na pałętający się w lodówce kawałek wędzonego boczku, (zwykły surowy wędzony, nie jakiś tam „duński” czy „parzony”), i okazało się że to jest ten dodatek który stanowi smaczek całego dania.
Wydaje mi się ze kompozycja oliwy, pesto, czosnku i boczku w tym przepisie, jest tym czym my smakosze się upajamy, a wszyscy obok nas nie rozumieją co nam dolega. Znowu trochę namieszałem, ale smakosz mnie zrozumie, a zwykłemu zjadaczowi karmy daremnie tłumaczyć.
Dorzucam zmacerowanego fileta razem z pesto i obsmażam (filet nie może być surowy).


W miedzy czasie gotuję makaron. Robię makaron własnoręcznie z pomocą maszynki, zawsze jak mam tylko wiecej czasu, ja do tego (raczej do wszystkiego) lubię tagliatelle.  


Jak już mam wszystko gotowe, to makaron dorzucam do woka i podlewam odrobiną wody z gotowania makaronu. Tuż przed wydaniem dodaję jeszcze dwa posiekane ząbki czosnku .
     
       
         Dalej banały – posypujemy parmezanem, skrapiamy oliwą, posypujemy listkami Bazyli, brzmi jak scenariusz programu TV „Gotuj Gamoniu”. Taki żarcik ;-)

         Często dla urozmaicenia dodaję „parmezan dla ubogich”. Biorę kilka kromek bułki paryskiej, smaruję oliwą i posypuję ziołami, kładę na blachę i piekę w piekarniku na brązowo. Po ostygnięciu daję do woreczka i uderzam o stół żeby skruszyć. Takie okruchy zamrażam i w miarę potrzeby używam do zup kremów, makaronów i innych dań „sosowych”, ale ładne słowo :-).
 Taki chrupiący dodatek.